Jak wiemy początki bywają trudne.
Oczywiście nie wiadomo kto kim jest, no może po za brygadzistką i szefem. Wszyscy pozostali ludzie których spotykam, wyglądają tak samo. W zasadzie to widać u większości tylko oczy przez konieczność noszenia maseczek takich jak na sali operacyjnej i wspomnianych wcześniej czepków.
Po mniej więcej tygodni zaczęłam się orientować co i jak, kogo pytać o poradę i ogólnie jaki jest system pracy.
Dokładnie nie pamiętam swoich pierwszych doświadczeń z obywatelami zza wschodniej granicy, ale nie były łatwe, bo jednak bariera językowa była.
Często trzeba było pokazywać na migi o co chodzi, od czego nie raz aż ręce bolały. Po czym ten ból potęgowało słodkie:
- Ja niepanimaju
Teraz mnie to rozśmiesza bardziej niż wkurza, ale na początku wolałam się nie narażać szefom długimi rozmowami. Zależało mi, żeby się dogadać, dla dobra człowieka który był bardziej zdezorientowany, bo nie rozumiał co ma napisane w karcie produkcyjnej dania które ma skompletować. Generalnie jest zasada, że można rozmawiać, ale jak się pracuje w sensie: wykonuje produktywną robotę. A w rozumieniu tych, co są wyżej stanie, machanie rękoma i powtarzanie tego samego w różny sposób, no akurat nie było pozytywnie odbierane.
Niestety zdarzało się, że ktoś pytał co ja robię, po co tłumaczę i lepiej żebym zajęła się swoja robotą, a Ukraińca olała, bo ma se sam radzić i koniec.
Taaak Polska mentalność... Pozostawia wiele do życzenia.
Mówi się bardzo dużo o słynnej Polskiej gościnności. A jakże jesteśmy z niej dumni! Jak się tym chwalimy, puszymy itd.
Tylko, że nikt nie mówi, że to nie jest bezinteresowna gościnność...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz